poniedziałek, 13 kwietnia 2015

rozdział 3

" Warto było cię spotkać, aby się dowiedzieć, że istnieją takie oczy jak Twoje. "


Gdy zajechałyśmy pod szkołę, Alec wysiadł i podał mi instrumenty. Rzuciłam mu szybkie dziękuję i skierowałam się wraz z Bo pod salę. Tam czekały na mnie przyjaciółki. Zadawały mnóstwo pytań, powtarzały jak to im przykro. Nie czułam się lepiej a już na pewno mi to nie pomagało. Gdy tak stałam między nimi, poczułam że nasza przyjaźń nie jest prawdziwa, że umarła wraz z moimi rodzicami. Od dawna nie czułam się z nimi dobrze. Byłam jak piąte koło u wozu. Postanowiłam to skończyć. 
- Wiecie co dziewczyny? Nie chcę już mieć z wami nic wspólnego - spojrzały na mnie zdziwione. Chciały coś powiedzieć ale nie pozwoliłam im na to - cześć - rzuciłam i weszłam do klasy. Postawiłam instrumenty z tyłu sali. Odwracając się, wpadłam na wychowawczynie - przepraszam - skrzywiłam się. 
- Lily tak mi przykro. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała to mów. 
- Dziękuję - zostawiłam ją z tym jednym słowem niewyrażającym żadnych emocji i zajęłam miejsce obok Bo. Uśmiechnęłam się do niej a ona spojrzała na mnie pytająco - nie chcę się z nimi dłużej zadawać. One są takie - zawahałam się - sztuczne a ty nie - brzmiało to strasznie ale tak właśnie było. Bonnie po chwili odwzajemniła mój uśmiech i napisała w swoim notesie dwa zdania.
NA ZAWSZE RAZEM. MIMO WSZYSTKO.
Pod spodem nabazgrała swoje imię. Zrobiłam to samo dwa centymetry niżej. 

Godzinę później było po wszystkim. W czasie apelu, odbierania świadectw i nagród nikt już nie pytał o moich rodziców. Stałam na szkolnym dziedzińcu i oddychałam głęboko ciepłym, letnim powietrzem. 
- Jedziemy zawieźć dokumenty? - Bo stanęła koło mnie, wystawiając twarz do słońca i mrużąc oczy. 
- Jasne - ruszyłam w stronę przystanku. Usłyszałam za plecami śmiech rudej. 
- Przecież nas zawiozą - wskazała taki sam czarny samochód jak ten, który nas tu przywiózł. Tym razem jednak za kierownicą siedział kto inny. Gdy wysiadł z auta, okazał się być na oko dwudziestoletnim chłopakiem. W przeciwieństwie do poprzedniego kierowcy, zamiast garnituru miał na sobie czarne jeansy i białą koszulę. Okulary przeciwsłoneczne zakrywały mu oczy - cześć Will - Bo przybiła mu piątkę. 
- Hej, cześć Lily - spojrzał na mnie. W mojej głowie pojawiła się niepokojąca myśl. Skąd on zna moje imię? 
- Cześć - odpowiedziałam niepewnie. 
- Daj - wskazał na instrumenty - schowam do bagażnika. Będę uważał - dodał widząc moją minę. Oddałam mu je i wsiadłam z Bo do auta. Will po chwili zasiadł za kierownicą i ruszył. Zauważyłam, że żaden z kierowców nie pyta o adres. Zawsze wiedzą gdzie jechać. Kolejny punkt do mojej listy niepokoju. 

Dwie godziny później byłam już w szkole muzycznej. Wysiadłam z samochodu. Nagle poczułam, że muszę pobyć sama. Wyjęłam gitarę i wiolonczelę zanim zrobił to Will. 
- Wrócę sama - powiedziałam i odeszłam.  Nie liczyłam, że mi na to pozwolą. Nie wiem czemu ale tak właśnie było. Pchnęłam wielkie, ciężkie drzwi i weszłam do budynku. Stanęłam przed rozpiską i odszukałam swoje nazwisko obok sali 8. Co dziwniejsze obok znajdowało się jeszcze jedno "Horan". Co prawda miałam zajęcia w grupie ale tylko na początku po okazałam się utalentowana i rodzice zapisali mnie na indywidualne lekcje. Skierowałam się w kierunku odpowiedniego pomieszczenia. Zapukałam jak zawsze trzy razy i po cichym lecz pewnym "proszę" weszłam do środka. 
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się krzywo.
- Hej Lily - odpowiedziała moja nauczycielka. Chiara - trzydziestoletnia wysoka, niebieskooka, blondynka. Jest włoszką i uczy mnie odkąd pamiętam. Gdy gra mogę siedzieć i słuchać godzinami. Jest mistrzynią w tym co robi. 
- Zapewne wie pani co się stało z moimi rodzicami - spuściłam głowę wraz z chwilą przypływu smutku - więc czy wiadomo może co dalej z moją nauką? 
- Przykro mi z powodu twoich rodziców - w dzieciństwie przeszła przez to samo co ja więc wiedziałam, że naprawdę rozumie - twoje lekcje są opłacone za trzy lata z góry - moje oczy musiały teraz wyglądać jak monety. Zdziwiłam się. 
- Jakim cudem? Jak? - powtarzałam w kółko. 
- Nie mam pojęcia - odrzekła kobieta - zaraz przyjdę - zniknęła za drzwiami. Wyjęłam wiolonczelę i usiadłam na miękkim krześle. Chwyciłam odpowiednio instrument, rozejrzałam się po pomieszczeniu ale dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że to jest moja ukochana sala. Na ścianach pokrytych drewnem, znajdowało się pełno obrazów znanych muzyków w potężnych ramach. Na lewej ścianie było lustro a w jednym z rogów stał duży, czarny fortepian z otwartą klapą. Chwyciłam smyczek w dłoń, zamknęłam oczy i zanurzyłam się w pozornej ciszy. Inni ludzie nic nie słyszeli ale w mojej głowie leciała melodia 5 sonaty Bacha -  mojego ulubionego utworu. Gdy moje skupienie osiągnęło zamierzony poziom, zaczęłam grać. Odpływałam w swój świat. Istniała tylko muzyka, wiolonczela i ja. Wraz z ostatnią nutą otworzyłam oczy i wtedy go ujrzałam. Stał naprzeciwko mnie, wpatrując się we mnie w jak najcenniejszy obraz. Jego blond włosy sterczały na wszystkie strony. Opuściłam rękę, kładąc smyczek na wypolerowanej, drewnianej podłodze i wytarłam dłoń w sukienkę. Taki mój nawyk. Uśmiechnęłam się lekko i spuściłam głowę. Trwaliśmy w ciszy. Myślałam, że odpuścił ale gdy podniosłam wzrok, jego błękitne oczy wciąż były we mnie wpatrzone. 
_________________________________________________________________
Hej, hej :) więc mamy 3 rozdział. Wiem, że krótki ale nie chcę byście czekali cały tydzień aż będę miała czas siąść i napisać coś mega długiego. Dziękuję za wszystkie miłe słowa, które pojawiają się w komentarzach i na tt. To daje takiego kopa do pracy. Siedzę w szkole i myślę o blogu, wracam do domu i zamiast siąść i się pouczyć to zasiadam przed laptopem i myślę "nauka później, teraz rozdział bo ludzie czekają". Przypominam, że można się dodawać do obserwatorów i informowanych o rozdziałach. Mam nadzieję, że rozdział jest okej. Piszcie w komentarzach co o nich myślicie. A we wtorek za tydzień pojawi się taki długaśny rozdział. Obiecuję Wam! Trzymajcie się kochani! <3 xx

środa, 8 kwietnia 2015

rozdział 2

Po każdym dniu trzeba postawić kropkę, odwrócić kartkę i zaczynać na nowo.”
Obudził mnie trzask drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Bonnie z mojej klasy. Zdziwiłam się.
- Przepraszam nie chciałam cię obudzić.
- Bonnie, co ty tu robisz? – spytałam oschle.  Od kąt poznałyśmy się w szkole, zamieniłyśmy ze sobą tylko kilka słów.
- Mieszkam – spuściła głowę – jestem twoją współlokatorką. Przykro mi z powodu twoich rodziców – nie widziałam jej wczoraj co znaczy, że musiałam zasnąć ze zmęczenia. Pokiwałam głową – chodź na śniadanie – podniosłam się – poczekać na ciebie?
- Jakbyś mogła, nie wiem gdzie co jest – wczoraj dyrektorka mnie oprowadzała ale nie skupiałam się nad jej słowami.
- Dobrze – ruszyłam do łazienki zabierając ze sobą rzeczy na zmianę. Stanęłam przed niewielkim lustrem. Miałam lekko spuchnięte oczy i cienie pod oczami. Dzisiaj zakończenie roku. Nie wiem co jest gorsze iść do szkoły i być obiektem rozmów po pewnie wszyscy o wszystkim już wiedzą czy zostać TU gdzie wszystko mi przypomina o najgorszym. Myjąc zęby myślałam co powinnam zrobić. Postanowiłam iść do szkoły, zawieść świadectwo do gimnazjum, które wybrałam, później pójdę na lekcje wiolonczeli i gitary. Przebrałam się w białą, koronkową sukienkę sięgającą do połowy ud, włosy związałam w ciasnego koka. Spojrzałam w lustro. Normalnie to mama by mnie uczesała a tata odwiózł do szkoły, później zabrał na lekcje muzyki a na koniec do naszej ulubionej cukierni na pączki z budyniem ale w moim słowniku słowo NORMALNIE już nie istnieje. Łza spłynęła po moim policzku. Otarłam ją i wyszłam z łazienki.- Możemy iść – powiedziałam do Bonnie siedzącej na swoim łóżku.
- To chodźmy, dzisiaj zaczynają się wakacje – uśmiechnęła się. NORMALNIE też bym się cieszyła – przepraszam – powiedziała widząc mój krzywy uśmiech i wilgotne oczy.
- Nie szkodzi – skłamałam – co się stało z twoimi rodzicami? - zapytałam bez ogródek.
- Tata zginął na misji a mama dwa lata temu umarła na raka – patrzyła w ziemię.
- Przykro mi – pokiwała głową. Czułam, że kłamie. 
- Wiesz, na początku to miejsce wydaje się straszne ale tylko dlatego, że przeszłość bardzo boli. Fakt, nigdy nie zapomnisz tego co cię spotkało ale z czasem to boli coraz mnie i jest lepiej – nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że stara się mnie pocieszyć więc nie chciałam przez przypadek powiedzieć czegoś niemiłego. Wolałam milczeć. Zeszłyśmy na dół i weszłyśmy do pierwszego pomieszczenia po lewej – stołówki. Okazała się ona dużym pomieszczeniem o kremowych ścianach i ciemnej, drewnianej podłodze. Wszyscy siedzieli już na swoich miejscach. Tylko jeden stół był wolny. Zauważyłam, że wszyscy się na mnie gapią. 
- Chyba nie jestem głodna – wycofałam się na korytarz. Czułam się jak małe, zagubione dziecko.
- Jesteś nowa więc się tobą interesują ale to minie – Bonnie stanęła przede mną – zjemy i jedziemy do szkoły – pokiwałam głową więc dziewczyna odwróciła się i weszła ponownie do jadalni. Gdy wszyscy znów się na mnie popatrzyli, chwyciłam ją za rękę. Pomyślałam, że mnie wyśmieje i chciałam ją zabrać ale ona ścisnęła ją mocniej i się uśmiechnęła. Siadłyśmy przy stole. W chwili gdy mężczyźni ubrani jak kelnerzy zaczęli nosić jedzenie, dosiadł się do nas wysoki, chudy chłopak. Miał brązowe włosy, prawie czarne oczy i kolczyka w uchu. Był od nas starszy. Mimo czterech wolnych krzeseł wybrał to koło mnie. Halo, nie na darmo przytuliłam się do ściany pod oknem. Wkurzył mnie tym.
- Jak tam małe? -  spojrzałam na niego groźnie na co on się zaśmiał. 
- Kim on jest Bo? - spojrzała na mnie dziwnie a ja zorientowałam się, że nikt nie zdrabnia jej imienia. Zaniepokoiłam się ale po chwili dziewczyna się uśmiechnęła. 
- Podoba mi się - chłopak wydał z siebie gardłowy śmiech. 
- Każdej się podobam. No bo kto by mnie nie chciał? - Bo tylko przewróciła oczami. 
- No chyba nie każdej. Ja na pewno nie będę do ciebie wzdychać i trzepotać rzęsami. To nie było o tobie - powiedziałam patrząc mu w oczy. Przebiegł przez nie cień zdziwienia i gniewu lecz po chwili uznania. 
- Pyskata, już cię lubię - puścił mi oczko - Bonnie skąd ty ją wytrzasnęłaś?
- Chodzi ze mną do klasy - spojrzała na mnie - Lily to jest Alec. Ma 15 lat, chamski, pewny siebie, egoista ale nie jest groźny. Mimo wszystko nie zadawaj się z nim - chłopak udał oburzonego a Bo wystawiła mu język - a tak na poważnie to chodzi do gimnazjum chyba tam gdzie ty chcesz iść, zabawny, jest dla mnie jak brat - Alec wysłał jej buziaka w powietrzu. 
- Miło cię poznać Lily - podał mi rękę a ja odwzajemniłam uścisk. 
- Powiedziała bym to samo ale nie będę kłamać - powiedziałam już dla żartu. 
- Uwielbiam ją. Jedziemy razem do szkoły? - Bo spojrzała na mnie a ja pokiwałam głową. 
- Jasne - jeden z mężczyzn postawił przede mną talerz z chlebem i jajecznicą a obok szklankę herbaty. Wzięłam widelec i bez apetytu mieszałam nim po talerzu. 
- Ej, jedz jest naprawdę dobre - spojrzałam na Aleca a ten napchał do buzi jajka i pokazał kciuk w górę. Zaufałam mu i spróbowałam. 
- Mmm - wybełkotałam z pełną buzią i powtórzyłam jego gest. Miał rację, tak dobrej jajecznicy jeszcze nie jadłam. Resztę posiłku zjedliśmy w ciszy. Zorientowałam się, że ludzie przestali się już na mnie patrzeć. Ucieszyłam się. 
- Zaraz wracam księżniczki - chłopak przeciskał się między stołami i było słychać pomruki niezadowolenia innych dzieciaków, które musiały się przesuwać by go przepuścić. Dotarł do długiego stołu pod ścianą na, którym stały stosy chyba kanapek z kartkami obok. Zastanawiał się chwilę po czym chwycił pakunki i zaczął ponowną wędrówkę. Po chwili znów siedział obok mnie. Podał Bonnie woreczek z dwoma kanapkami. 
- Wiesz, że nienawidzę serka ziołowego - zrobiła wściekła minę. Alec się zaśmiał i podał jej inny woreczek. 
- A z dżemem mogą być? - Bo się uśmiechnęła. 
- Mam nadzieję, że lubisz ser żółty - pokiwałam głową i dostałam taki sam woreczek jak dziewczyna. Spojrzałam na nich pytająco. 
- Rano na stole układają stosy kanapek a obok kartki z czym są. To nasze drugie śniadanie - wyjaśniła Ruda. 
- Ej, dziewczyny musimy już iść bo się spóźnimy. Za 10 minut przy furtce - nie czekając na odpowiedź, zostawił nas i zniknął za dużymi drzwiami. 
- Chodź - Bo wstała więc poszłam w jej ślady. Ruszyłyśmy biegiem do naszego pokoju. Zauważyłam, że już poczułam się częścią tego miejsca. Przebrałyśmy buty, wzięłyśmy torby i instrumenty. Wyszłyśmy z pokoju i skierowałyśmy się do głównego holu. Bo prowadziła bo ja dalej nie umiałam się tu odnaleźć. Nie poszłyśmy do drzwi, którymi wczoraj weszłam ale w zupełnie inną stronę. Nie pytałam tylko dałam się prowadzić. Ufałam jej. Po chwili wyszłyśmy przez dwuskrzydłowe drzwi i moim oczom ukazał się piękny widok. Żwirowa ścieżka, wielki plac trawy a za nim las. 
- Wiem, pięknie tu ale nie mamy czasu. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła drogą w stronę żelaznych bram. Prowadzona przez nią mogłam się rozglądać. Dostrzegłam mały strumyk, altankę i betonowe ogrodzenie dookoła czegoś co mogło być niewielkim sadem. Dotarłyśmy do bramy, która z bliska okazała się jeszcze potężniejsza. Miała na oko z 3 metry wysokości i 10 długości. Z obu stron wraz z jej końcem zaczynał się ciągnąć betonowy mur. Po chwili na drodze pojawił się Alec a zaraz po nim nadjechał czarny, masywny samochód. Za kierownicą siedział umięśniony mężczyzna w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych. 
- Wsiadaj - powiedziała Bo. Zrobiłam to bez żadnych pytań. Czułam, że gdy o coś zapytam to i tak nie otrzymam odpowiedzi a przynajmniej nie prawdziwą. Alec wziął ode mnie instrumenty i schował do bagażnika. Gdy zajął miejsce w samochodzie i zapiął pasy, auto ruszyło. Nabierałam podejrzeń, że to nie jest zwykły dom dziecka i czułam, że wkrótce poznam prawdę. 
____________________________________________________________________
Rozdział dedykuję @Karolcia1928! <3 mam nadzieję, że Ci się podobał :) xx

Cześć, cześć. Mam dla Was rozdział tak jak obiecałam. Jest krótki ale już w sobotę pojawi się kolejny. Mam nadzieję, że ten na końcu Was zaskoczył. Tak miało być. Pojawił się zaktualizowany prolog a już jutro pojawi się tu kolejny post, mianowicie "Liebster Adward". Jeśli to czytacie to dajcie znać w komentarzach. To motywuje do dalszej pracy. Wpłynęła już pierwsza prośba o informowanie o rozdziałach więc jeśli chcecie być o nich powiadamiani to dodajcie komentarz w zakładce "Informowani o rozdziałach". Dobranoc kochani i miłych tych dwóch dni szkoły. Pamiętajcie - oby do weekendu! <3 xx.

niedziela, 5 kwietnia 2015

rozdział 1

„Obejmuje cię ból i smutek gdy bliskie ci osoby umierają i uświadamiasz sobie, że już ich więcej nie zobaczysz”

- Córeczko pośpiesz się! – usłyszałam krzyk mamy dobiegający z salonu.

- Idę – chwyciłam bluzę, plecak wypełniony książkami do szkoły i wyszłam z pokoju – możemy iść – gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi samochodu tata ruszył w kierunku szkoły. Był ostatni dzień nauki. Jeszcze tylko jutro rozdanie świadectw i dwa miesiące wolnego a potem do nowej szkoły – gimnazjum.

- Powinniśmy być w domu jak wrócisz – uśmiechnęłam się. Rodzice rzadko wcześnie wracali. Ciężko pracowali. Rozumiałam to i nigdy nie robiłam im z tego powodu problemu. Żyłam na zupach odgrzewanych w mikrofalówce ale było mi z tym dobrze. Wiedziałam, że mocno mnie kochają. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Tata zabierał mnie do kina na swoje ulubione filmy. Mama woziła na lekcje siatkówki. Bez względu na wszystko pojawiali się na każdym moim występie. Często myślałam, że ich zawiodłam. Uczyłam się dobrze ale zamiast planować wybrać się na medycynę jak oni planowałam iść do Juilliard na wydział muzyczny. Zawsze jasno mówiłam „zostanę sławną wiolonczelistką”. Gdy pytali o plan awaryjny brzmiał „siatkarka w krajowej reprezentacji”. Nie był ze mnie aniołek. Potrafiłam dać rodzicom czadu ale oni zawsze cierpliwie to znosili. Za nim się obejrzałam dojechaliśmy pod szkołę.

- Kocham was – powiedziałam i wysiadłam.  

- My ciebie też – usłyszałam za nim zamknęłam drzwi.
Po skończonych lekcjach wsiadłam w autobus i pojechałam do domu. Nacisnęłam klamkę ale drzwi były zamknięte. Dziwne, rodzice mieli być. Wyjęłam klucze z plecaka i weszłam do  środka. Było pusto i cicho. Gdy siedziałam przed telewizorem a zaczynała dobiegać 17 zaczęłam się martwić. Próbowałam się dodzwonić do rodziców ale mieli wyłączone telefony. Miałam ponownie sięgnąć po komórkę gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.

- Dzień dobry – przede mną stało dwóch policjantów. Przecież nic nie zrobiłam.

- Rodziców nie ma – odrzekłam niepewnie. Po moich słowach oboje spuścili głowy.

- Wiemy. Możemy wejść? – przesunęłam się i niepewna wypuściłam ich do środka.

- Co się stało? – niecierpliwiłam się gdy stali i milczeli dłuższą chwilę.

- Twoi rodzice brali udział w wypadku samochodowym i nie przeżyli – myślałam, że to jakiś żart więc milczałam ale gdy żaden z policjantów się nie odezwał dotarło do mnie, że to prawda. W jednej chwili zrozumiałam, że nigdy więcej nie zobaczę rodziców, nie przytulę ich, nie powiem im dobranoc. Byłam zdruzgotana, przerażona, wściekła. Gdy poczułam łzy w oczach przypomniałam sobie słowa taty, które zawsze powtarzał „musisz być dzielna” i wytarłam łzę, która zdążyła już spłynąć po moim policzku.

- Co teraz? – zapytałam jakby ci ludzie nie powiedzieli mi przed chwilą, że straciłam rodziców. Spojrzeli na mnie zdziwieni.

- Musimy zabrać cię do domu dziecka. Pomożemy ci spakować rzeczy – no tak, nie miałam żadnych krewnych którzy mogliby się mną zająć.

- A co z domem?

- Zostanie sprzedany i po zapłaceniu wszystkich rachunków reszta pieniędzy zostanie odłożona na konto z którego gdy skończysz 18 lat będziesz mogła je zabrać – pokiwałam głową i ruszyłam na górę po swoje rzeczy – co mamy spakować? – zapytał wyższy z policjantów.

- Wszystkie ubrania – przyniosłam walizki i torby z garderoby rodziców. Ja zajęłam się pakowaniem książek, zeszytów i wszystkich moich rzeczy które miałam w szufladach komód i na półkach do toreb. Gdy policjanci poszli zanieść większość rzeczy do auta ja znów pobiegłam do sypialni rodziców z ostatnią wolną torbą w ręce. Wygrzebałam z szafy sukienkę ślubną mojej mamy którą tak obie uwielbiałyśmy i wpakowałam do torby. Następną rzeczą był jej ulubiony czarny sweter, rękawiczki, szalik i czapka. Z rzeczy taty zabrałam kilka za dużych koszulek. Nie mogłam pozwolić zabrać im wszystkich rzeczy. Spojrzałam na sypialnie rodziców i wróciłam do siebie. Do miejsca, którego już nigdy nie będę mogła nazwać moim pokojem. Rozejrzałam się. Zrobiło mi się przykro i kolejna pojedyncza łza ściekła na podłogę. W momencie gdy kończyłam chować gitarę i wiolonczelę do pokrowca w progu stanęli policjanci.
- Co to? - spytał jeden.
- Instrumenty - odpowiedziałam oschle.
- Chodźmy - chcieli wziąć ode mnie pokrowce ale im nie pozwoliłam. Wzięli więc torbę i wyszli a ja ruszyłam za nimi.
- Gitara i wiolonczela - powiedziałam gdy pakowałam je do bagażnika policyjnego wozu. Traktowałam te dwa instrumenty jak skarby wrzechświata. Mężczyźni stali i czekali aż wsiądę  do auta. Odwróciłam się, spojrzałam ostatni raz na dom i milcząc wsiadłam do samochodu. Jedyny z domów dziecka w Mullingar znajdował się na drugim końcu miasta. Po półgodzinie byliśmy na miejscu. Moim oczom ukazał się duży budynek z czerwonej cegły. Poczułam dreszcze. Policjanci wysiedli więc zrobiłam to samo.
- Witaj Lily – usłyszałam kobiecy głos za plecami. Odwróciłam się lecz nie odpowiedziałam - jestem Amber Bowel, dyrektorka – uśmiechnęła się. Miała około 50 lat – chodź – ona ruszyła do przodu a ja dalej stałam w miejscu.
- Proszę – policjant podał mi gitarę i wiolonczele. Wzięłam instrumenty i dopiero poszłam za kobietą. Pchnęła wielkie drzwi a moim oczom ukazał się długi i szeroki korytarz. Na ścianach wisiały stare malowidła – tu jest świetlica – wskazała na drzwi po lewej – a tu biblioteka – uśmiechnęłam się lekko. Kochałam czytać – twój pokój jest na górze – wdrapałyśmy się na drugie piętro – w lewym skrzydle są sypialnie chłopców ale nie wolno wam tam chodzić – skręciła w lewo i zatrzymała się przed drzwiami z numerem 188 – to tu – nacisnęłam na klamkę i pchnęłam drzwi. Ujrzałam dwa łóżka między półkami i szafkami.

- Łóżko przy oknie jest twoje – podeszłam do niego i odwróciłam się w stronę kobiety.
- Mogę zostać sama? – wraz z wypowiedzeniem tych słów dotarło do mnie, że przecież jestem sama.
- Kolacja jest o 18:30 – powiedziała i wyszła. Oparłam futerały z instrumentami o parapet i siadłam na podłodze. W końcu pozwoliłam łzom płynąć swobodnie po twarzy. Tak bardzo chciałam cofnąć czas. Czemu oni umarli a ja nadal żyję? Słyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju. Po chwili przed moimi stopami pojawiły się torby z moimi rzeczami a chwilę później usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Krzyknęłam i podciągnęłam kolana pod brodę. Czułam jak moje życie traci sens i rozpada się małe kawałeczki. Nie wiedziałam co będzie dalej, jak się wszystko potoczy. Położyłam się na łóżko i zamknęłam oczy. Nie zamierzałam zejść na kolację. Wspominałam wszystkie chwile z rodzicami i czułam jak wzbierają mi się w oczach nowe  łzy. Nie zatrzymywałam ich.
__________________________________________________________________________________________

Oto pierwszy rozdział. Wiem, trochę długo nic tu nie było. Przepraszam. Najzwyczajniej w świecie straciłam wenę i ochotę do pisania. Mam nadzieję, że mimo wszystko ktoś z Was będzie tu od czasu do czasu zaglądał. Przysięgam, że 2 rozdział pojawi się w środę :)